No bo o co chodzi?

Nienawidzę uzależniać się od ludzi. Staję się wtedy podatna na to, jak ci, których kocham emocjonalnie mną manipulują. Nawet jeśli nieświadomie.
Nienawidzę, gdy doprowadzam się do momentu, gdy zależy mi na kimś najbardziej na świecie, choć tę kategorię trudno wziąć w nawias, opisać czy pominąć milczeniem.
Nienawidzę tego momentu, bo oprócz świadomości, że znalazłam swojego kolejnego ulubionego człowieka, to podświadomie mam przeczucie, że przez to jak mocno się z nim zwiążę – realnie czy emocjonalnie – to on jest wówczas w stanie zrobić mi największą krzywdę. Nawet nieświadomie. Ale może nagle przestać się odzywać. Odejść bez pożegnania. Ale to wszystko w najgorszym wypadku. W innym razie będę tak pod wpływem jakiejś osoby, że chcąc zrobić dla niej wszystko, poszłabym za tym kimś na ten koniec świata, czymkolwiek jest i gdziekolwiek to jest; chętnie poszłabym na rękę tak często jak to możliwe, zwłaszcza, by załagodzić kłótnie; kompromis nie byłby definicją wyjętą ze słownika, byłabym obecna i wspierałabym tak mocno jak potrafię, rozmawiałabym godzinami i słuchałabym, poświęcała i uwagę i czas i czasem pieniądze, płakałabym nad nim i nad sobą, śmiałabym się z niego i z siebie; siedziałabym do rana, rozmawiała o wydarzeniach, które nigdy się nie zdarzą i marzeniach, które nigdy się nie spełnią; nienawidziłabym tych samych ludzi – tak dla zasady. Bo wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem. I odwrotnie.
I wszystko brzmi bardzo pięknie, ale gdy dam z siebie tak wiele, wówczas zdaję sobie sprawę, że tej osobie nie do końca zależy na mnie w takim stopniu jak mi zależy na niej. Że to ja będę na zawsze tą, której zależy bardziej, nieważne w jakiego typu relacji – którą miałam, mam lub będę mieć.
Zależy mi jak cholera na kilku ludziach na świecie. Cenię ich za szereg ich wad i zalet, cenię ich za różne sprawy, za różne doświadczenia, które z nimi dzieliłam, za szeroki wachlarz emocji, których mi dostarczają. Nie jestem jednak tego typu osobą, która powie im o tym wprost. Nie umiem mówić: jesteś dla mnie ważny. Nie powiem ci, że cieszę się, że znalazłeś dla mnie czas, że tu jesteś teraz ze mną. Nie usłyszysz ode mnie słów kocham cię. Tęsknie za tobą. Nie przyznam się na głos przed sobą, a co dopiero przed tobą, że chciałam usłyszeć twój głos. Po długim i ciężkim dniu w miejscach, których nie znoszę, nie przyjdę ot tak i nie przyznam się, że czekałam od rana, by cię zobaczyć i proszę nie odchodź tak szybko. Albo nie odchodź w ogóle…
Ale nawet jeśli tego nie widać. To przecież jestem. I będę. Obok.
Ja w kwestii uczuć jestem upośledzona. Zamiast powiedzieć coś prosto z mostu, potrafię rozstawić całe sieci słów, które są splątane w swoim znaczeniu i tak dwuznaczne, że czasem zadaję sobie pytanie: czy warto zadawać sobie trud wypowiadania ich w ten sposób, skoro nie wiadomo czy druga strona może nie zorientować się o co mi chodzi. I że jest niewielka szansa, że być może zrozumiemy się bez oczywistości. Bo przecież nie muszę opowiadać ci o faktach czy uczuciach wprost, bo okoliczności sprawiają ze coś jest z góry jasne… A my jesteśmy mądrzy. Inteligentni. Dorośli. Ślepi. Niedomyślni. Tylko ludźmi. Ludzie nie czytają w myślach, ale oceniają po pozorach. Dla mnie to jest sprawą oczywistą ale coraz częściej łapię się (oczywiście z pewną dozą autoironii) na tym, że mówiąc ogólnikami złoszczę się, że rozmówca nie pojmuje do końca moich intencji czy zamiarów. Nie wiem czy znam odpowiedź na pytanie co mogę zrobić by to zmienić. Lub się zmienić. Ewentualnie.
W kwestii uczuć wszyscy jesteśmy trochę upośledzeni.

Katarzyna Sycz
Autor