Męska rzecz być daleko sprzedam opla

Kiedyś wszyscy faceci mieli ten sam sposób na odstresowanie – resoraki, trzepak, odcinek Dragon Balla. Jednak dziesięć lat później każdy znalazł swoje miejsca, dzięki którym może się wyłączyć. Jeden rzuci wszystko i pojedzie w Bieszczady, drugi zamarynuje kilo karkówki, trzeci usiądzie w kącie i przeczyta wszystkie zaległe książki. Jest jednak jedna rzecz, która łączy te wszystkie rzeczy – to męska sprawa.
Faceci mają to do siebie, że czasem muszą być głupi. Rozmawiałem kiedyś o tym ze znajomą. Powiedziała: „Ja lubię kiedy mój chłopak idzie się spotkać z facetami. Oni wtedy robią te wszystkie głupie rzeczy, których ja nie rozumiem i mnie nie śmieszą, a do mnie wraca jako… normalny facet”. I choć zwykle kobiet nie rozumiem (na przykład dlaczego nie bawią ich te wszystkie żarty, które śmieszą wszystkich facetów?), to jest w tym dużo racji.
Koncepcja „Męskiej rzeczy być daleko sprzedam opla” zrodziła się jakiś czas temu, kiedy we czterech chłopa chcieliśmy wybrać się w góry. Bardzo rzadka to okazja, kiedy czterem ludziom studiującym/pracującym udaje się znaleźć jeden wolny weekend. To nasz sposób na ucieczkę – znajdujemy termin, pakujemy plecaki i jedziemy. Często nie jesteśmy pewni dokąd. Ważne, że razem, że samymi chłopami, że bez bab, że w góry, że daleko, że sprzedam opla.
Ostatnim razem próbowaliśmy dotrzeć do bazy studenckiej Jawornik na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczad – wyprawa skończyła się półtoragodzinnym błądzeniem po lesie, w zimie, w nocy, ze śniegiem po pas (wspominałem już, że faceci bywają głupi?). Tym razem za punkt honoru obraliśmy trafić tam i tam też spać. Udało się! Spodziewaliśmy się być jedynymi ludźmi w promieniu kilku kilometrów, sami w opuszczonym domku w lesie… jednak w progu bazy powitał nas Franciszek, z kubkiem kawy w ręce i pytaniem, czy nie mamy papieroskiem poczęstować. Okazało się, że baza nie jest tak opuszczona, jak myśleliśmy.

Zaczytując się w kronice Jawornika,.grzejemy się nad ogniskiem beztrosko trzeszczącym w środku bazy.

Franciszek uruchomił mi moją własną manufakturę tytoniową. Turyści często zostawiają w chacie zbywające im rzeczy, czasem konserwę, butelkę wódki, cukier, sól czy kawę albo herbatę. Tym razem ktoś zostawił reklamówkę ususzonych liści tytoniu.
Franciszek opowiadał, że siedział w bazie już od kilku dni. Wczoraj miało być tam jakieś małżeństwo z Warszawy, wcześniej gościło tam kilku turystów… tak więc baza miała regularnych gości. Sam Franciszek zapytany, co porabia siedząc sam w lesie od kilku dni, odpowiedział: „Patrzę się w ogień”. Poczęstował nas liśćmi tytoniu, które ktoś zostawił w bazie i kieliszkiem wódki – my poczęstowaliśmy go prądem z powerbanka, chlebem, pasztetem i piwem. Wieczorem wspólnie pogapiliśmy się w ogień, pograliśmy na bębnie, pośpiewaliśmy, przenieśliśmy ognisko do środka chaty i poszliśmy spać. A, jako że byliśmy na kompletnym odludziu, jeszcze wcześniej poszliśmy oglądać gwiazdy. We trzech bez trudu rozpoznaliśmy Mały Wóz i Wielki Wóz.

Pierwszy poranek w bazie studenckiej Jawornik.
Rano zjedliśmy śniadanie z proszkowych zupek, pożegnaliśmy się z Franciszkiem i poszliśmy dalej. Z Jawornika (Jawornik to też miejscowość) dojechaliśmy do Przełęczy Wyżniańskiej, gdzie zostawiliśmy autko i ruszyliśmy w trasę: Połonina Caryńska – Brzegi Górne – Połonina Wetlińska – Wetlina. W Wetlinie przenocowaliśmy na polu namiotowym PTTK (serdecznie polecam, atmosfera jedyna w swoim rodzaju). Przez całą ciszę nocną słuchaliśmy śpiewów ze „strefy chilloutu”, zaś około 6 rano powitaliśmy pana, który (jeszcze/już?) przy browarku podgrywał sobie i znajomym na gitarze.

Za nami Połonina Wetlińska, przed nami jeszcze kawał drogi…

Niestety, w momencie dojścia do pola namiotowego, moja rzetelność dziennikarska zniknęła jak sen jaki złoty. Jedyne zdjęcie, jakie stamtąd mam, przedstawia Pawła, trzy lane Perły po 5 zł każda i numerek 20 na trzy porcje placków po bieszczadzku.
Następnego dnia, skoro świt, poszliśmy na Mszę. Dalej wybraliśmy się w dół Wetliny zielonym szlakiem przez Dział, do Małej Rawki. Zastanawialiśmy się nad Wielką Rawką, ale w związku z dość sporymi i ciężkimi plecakami, nasze łydki zaczynały z cicha przygotowywać się do strajku i odmówić służby, więc odpuściliśmy i zeszliśmy prosto do Przełęczy Wyżniańskiej, gdzie czekał na nas samochód.
Powiecie, że to nic specjalnego: trzy dni w górach, Połoniny i Rawka. Przecież to nic specjalnego. I wiecie co? Macie rację – wybraliśmy chyba najbardziej oklepaną trasę, jaką można zrobić w Bieszczadach. Bo nie o to tu chodziło. Naszym jedynym celem było pojechać w góry, wrzucić kilkanaście kilo do plecaka, z namiotem w środku, i iść. Cel osiągnęliśmy, na widoki nie narzekaliśmy, a nasza tęsknota za męską wyprawą została na jakiś czas zaspokojona.
A Wam, drodzy faceci, polecam to samo: zbierzcie się w kilku chłopa, jedźcie w jakieś miejsce gdzie widać gwiazdy, kupcie sobie piwo, orzeszki i gapcie się w ogień.

Trasa może oklepana, ale widoki zawsze są tak samo piękne. Kto nie był ten trąba!

Bonus: Gdy przyszliśmy do Jawornika, Franciszek mówil nam że poluje na mysz, która kręci się w chacie. W nocy obudziło nas chrupanie dobiegające z okolic pułapki, dlatego uznaliśmy że mysza podgryza sobie żarcie stamtąd. Jednak dopiero następnego dnia, gdy zajrzałem do plecaka, okazało się że pochrupała sobie coś innego.

Staszek Napiórkowski
Autor